Klubowe |
Index >> Zloty i spotkania >> Romania Trophy 2011 |
[odpowiedz] |
|
Romania Trophy 2011 |
Autor | Wiadomość |
Pająk | 24.03.2011 17:28 |
| Nie będę się rozpisywał dlaczego, skąd pomysł itd tylko napiszę o co chodzi. Urządzamy atak na Rumunię, na tą chwile jedziemy na dwa fordy (capri i taunus). Planujemy przejechać Szosą Transfogaraską, zobaczyć ruiny prawdziwego zamku Vlada Tepesa vel Draculi w Poienari możliwe że obejrzymy też podszywany zamek Bran i zakupimy jakieś suveniry. Planujemy pojeździć po górach, pozwiedzać, poczuć dzikość Rumuni. Nie będziemy spali w hotelach i nie zaznamy wygody, śpimy na dziko przy jeziorach, strumieniach a co drugi,trzeci dzień na kempingach. Wyjazd planowany jest 15.07 a powrót 24.07 tak więc dwa tygodnie po gryźlinach i tydzień przed pucharem. Kto ma ochotę na wyprawę to zapraszamy ale są pewne warunki: -jadą tylko stare fordy (taunus, capri, granada, escort mkI,mkII, cortina, fiesta mkI, transit prosiak) żadne auta zastępcze nie są mile widziane. -auta zglebione nie są wskazane (nie będzie ekstremalnie aczkolwiek jakieś polne drogi, dziurawe drogi itp się zdarzą bankowo) -jeśli ktoś ma wolę przywódcy to niech zorganizuje swoją wyprawę, tutaj ostateczną decyzję podejmuje Amator i Ja, dozwolone są dyskusje i podpowiedzi ale żadnych oburzeń czy tupania nogą, obrażania się, to ma być wesoła wyprawa i fajna przygoda. -Auto powinno być w miarę sprawne, należy zwrócić uwagę na układ chłodzenia oraz stan hamulców. Wyruszamy z Warszawy ale wiadomo jeśli ktoś z innej części Polski chciałby dołączyć to wymyślimy jakieś miejsce. Wstępną trasę podamy w niedalekiej przyszłości, a główna trasa będzie rysowana wraz z nawijanym kilometrem na koła. Będą naklejki na auto "Romania Trophy 2011" oraz koszulki (nie czarne) Jeśli ktoś był w Rumuni i chciałby się podzielić swoimi spostrzeżeniami to zapraszam do pisania w tym temacie. Nie będę wklejał zdjęć ponieważ swoich nie mam ale zachęcam do wklepania w google "szosa transfogaraska" i wyszukanie grafiki |
reset | 24.03.2011 21:19 |
Skąd: Krościenko nad Dunajcem Od: 2010-03-02 Postów: 71 | sam mam zamiar z przyszłą żonka wybrać się do Rumuni trasa Draculi :) moja siostra był już kilka razy i podobno jest super. Górskie serpentyny, widoki, mnóstwo atrakcji, bardzo niskie ceny- czego chcieć więcej? :D Oczywiście w grę wchodzi objazdówka, śpiwory, namioty i dobra zabawa :) |
xr4x4 | 24.03.2011 22:20 |
Skąd: Sosnowiec Od: 2010-01-10 Postów: 49 | Do kiedy się trzeba zadeklarować? Bo prawdę mówiąc kusi mnie to ;-). Na dzień dzisiejszy to co prawda z kasą krucho ale jest jeszcze parę miesięcy, coś się uzbiera. W sumie to licząc z zapasem na LPG dałoby się przejechać tam i z powrotem za jakieś 750-800zł, do tego żarcie i inne ekstrasy, w sumie powinna wyjść "podróż za jeden uśmiech" i przygoda za free :-D. A jak się znajdzie jakiś załogant... |
Pająk | 25.03.2011 07:59 |
| Deklaracji 100% nie trzeba składać, natomiast jak będziemy robili koszulki i naklejki to fajnie by było wiedzieć ile sztuk ale to na bieżąco wyjdzie. |
szafa | 25.03.2011 10:46 |
Skąd: Andrychów/Pisarzowice Od: 2008-04-29 Postów: 886 | Krw.... zeszłoroczny złombol w tamte rejony mnie ominął, w tym roku kesz już na złombol poszedł i rozbite auto... a Wy z taka propozycją.... gorzej już chyba być nie może....:( |
Kuki.vel.KrZaK | 25.03.2011 13:21 |
Skąd: Katowice Od: 2004-03-14 Postów: 963 | też cierpie... |
amator | 27.07.2011 07:15 |
Administrator
| żeby tak jakoś podsumować wątek to napiszę, jak na capri.pl, że naasza załoga melduje się z powrotem! Na razie trudno zebrać myśli ... ale przejechaliśmy naszym dziobkiem 3440 km. Nowy silnik, skręcony w ostatnim momencie, musiał dotrzeć się w trasie, bo nie miał innego wyjścia ;) Odwiedziliśmy krainę, która nas zadziwiła, zaskoczyła i zafascynowała, a jej klimatem przenikliśmy wszyscy na wylot. Zapoznani na TransAlpinie Rumuni, określili to jako "Romania libertate!" ... i to chyba najlepsze podsumowanie dla tego co przeżyliśmy my ... i nasze kochane stare Fordy! Tu jest wątek na Capri.pl, w którym coś więcej na temat przygotowań i całego zamieszania ;) http://www.capri.pl/forum/488734 |
Kuki.vel.KrZaK | 27.07.2011 10:22 |
Skąd: Katowice Od: 2004-03-14 Postów: 963 | szybciutko relacje i fotki prosimy:) |
Pająk | 02.08.2011 20:57 |
| proszę: Wszystko ma gdzieś swój początek i tak też było w tym przypadku. Dawno, dawno temu... no nie, w sumie to nie tak dawno. Jakiś czas temu odezwał się do mnie Radek „Amator” z pytaniem, czy słyszałem o drodze Transalpinie (w tym miejscu trzeba powiedzieć o Jacku, który to wspomniał Amatorowi o swoich planach czyli o wypadzie do Rumuni autem 4x4)? Coś mi się kołatało w głowie, ale postanowiłem się tematowi przyjrzeć bliżej. Poszperałem w necie, pooglądałem filmy i byłem zachwycony, droga typowa dla aut 4x4, kamienie, błoto, przeprawy przez rzeczki i .... pokonujące trasę Dacie. Pogadaliśmy trochę z Amatorem nakręcając się wzajemnie na wyjazd, planując w głowie jakimi to samochodami pojedziemy i co w nich zrobimy. A więc postanowione, plan imprezy i założenia przedstawiliśmy potencjalnie zainteresowanym osobom. Moim celem było zaatakowanie dwóch najpiękniejszych tras czyli Translpiny i Transfogaraskiej, wejście na ruiny prawdziwego zamku Vlada Tepesa (Drakuli) oraz posmakowanie tamtejszego jadła, trunków oraz nocleg w górach. Ostatecznie mieliśmy wyruszyć w 4 auta: Marta i Michał Capri mkI, Kasia i Artur Capri mkIII, Gosia i Radem Taunus tcI i Marta i Darek Capri mkIII. Budowa i przygotowanie aut trwała do samego wyjazdu. Wyruszyliśmy w sobotę ok. godz. 5 .Wszyscy mieliśmy spotkać się w umówionym wcześniej miejscu. Niestety tak się nie stało. Po przejechaniu 20km nasz caprik się grzał więc postanowiłem wrócić do warsztatu i coś temu zaradzić. Nie ma tego złego, gdyż Radek był po nieprzespanej nocy i skorzystał z zaistniałej sytuacji przymykając oko. W warsztacie wyprułem chłodnicę z „poligona” (nasz rumuński capri) i zastąpiłem ją dużo większą chłodnicą z feniksa (nasz rajdowy capri). Po tym zabiegu wystartowaliśmy po raz drugi i już bez przeszkód nawijaliśmy kolejne kilometry goniąc drugą połowę załogantów. Wieczorem dotarliśmy do Polańczyka, gdzie już wszyscy uczestnicy wyprawy skosztowali potraw z grila i zimych napoi. Rano wystartowaliśmy w dalszą drogę, celem naszym było przelecenie Słowacji i znalezienie na Węgrzech przy Rumuńskiej granicy jakiegoś kempingu. Trochę nam się zeszło z tym ostatnim, ale ostatecznie się udało. Na kempingu Artur musiał połatać miskę olejową, która przetarła się na słowackich garbach i pokapywała. W trakcie naprawy, gdy czekaliśmy aż olej cały zleci, poszliśmy pomoczyć się w jeziorku. Woda była rewelacyjna, aż się nie chciało wychodzić. Wieczorkiem jak zwykle gril, węgierskie wino i klejenie miski. Rano nie odmówiliśmy sobie ponownego wejścia do jeziora, jak i skosztowania znalezionego na stole węgierskiego pasztetu w puszce. Wyruszyliśmy koło południa, jechaliśmy przez pola słoneczników, mijaliśmy stragany z olbrzymimi arbuzami. Droga stawała się coraz gorsza, ¾ uczestników podniosła bunt na pokładzie i pojechaliśmy drogami głównymi w stronę Rumuńskiej granicy. W Rumuni przy granicy, tłok, korki, roboty drogowe, niecierpliwi kierowcy. Stanęliśmy w jakimś zajeździe na swój pierwszy Rumuński posiłek i tu rozczarowanie. Rumuńskie potrawy są mdłe i nie przyprawione ( idealne wyłącznie dla Tekli). Wyruszyliśmy dalej, gdyż godzina robiła się późna a my nie mieliśmy miejsca do spania, uczestniczy zaczęli robić się nerwowi i powstało parę spięć. Niestety, musieliśmy zasiąść na jakimś kempingu pod miastem, nie było czasu na szukanie innego miejsca. Kolejnego dnia pojechaliśmy do Hunedoary gdzie zwiedziliśmy zamek, obejrzeliśmy nietypową Dacię 2d i zasiedliśmy w restauracji oczekując do znudzenia na nasze posiłki. Gdy już je dostaliśmy i zjedliśmy wyruszyliśmy szukać noclegu nad jeziorem. Jeździliśmy po wąskich dróżkach, wspinaliśmy się pod górki aż w końcu ujrzeliśmy Lazurowe wybrzeże, no może było to po prostu Rumuńskie jezioro ale było rewelacyjne. Znaleźliśmy dzikie miejsce do spania lecz niestety było strasznie zasyfione. ¾ ekipy zaległo na pobliskim kempingu za ok. 9zł za 2 osoby plus namiot a ¼ pojechała pławić się w luksusach i hotelowym/kempingowym basenie. Do jeziorka mieliśmy 30-40metrów, woda była rewelacyjna, nie chciało nam się z niej wychodzić, no chyba że ktoś rzucił że czas na piwo z kija które w barze kempingowym kosztowało 2,5zł. (Rumuni twierdzą, że to drogo.) Na wieczorne ognisko zaprosił nas Mircia (Rumuński sąsiad z namiotu) wypiliśmy z nim piwko pogawędziliśmy o tym i o owym. Rano znów ekipa się podzieliła, gdyż każdy chciał zobaczyć co innego, jedni pojechali do miasta oglądać kościoły i starówkę a inni czyli Ja i Marta pojechaliśmy podbić Transalpinę (droga 67c). Po rozmowie z Holendrem postanowiliśmy przejechać ją od południa na północ. Droga zaczyna się we wsi Novaci ale zanim tam dotarliśmy to trzeba było zapłacić mandat 134zł za przekroczenie prędkości 72/50.Rumuńska policja jest bardzo miła i na wszystko daje pokwitowania, chcą chyba zmienić swój wizerunek i zależy im aby turysta miał o nich dobre zdanie. Od wsi Novaci jest położony świeży asfalt nad czym ubolewają właściciele aut 4x4. Od samego początku czekała nas wspinaczka i ostre zakręty, czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem, coś pięknego i nie do opisania. Po paru kilometrach postanowiłem załączyć na stałem dodatkowy elektryczny wiatrak na chłodnicę aby nie kusić losu. I tak wspinaliśmy się można powiedzieć bez końca, mijaliśmy stada krów które nic sobie naszą obecnością nie robiły i maszerowały środkiem drogi. Na parkingu turyści robili sobie zdjęcia z naszym caprikiem, co było bardzo miłe. Wjechaliśmy w końcu na poziom chmur co jest niesamowitym przeżyciem, tam parę zdjęć i w drogę. Skoro wjechaliśmy to trzeba zacząć zjeżdżać i tak dotarliśmy w okolicę jeziora Vidra, tam można powiedzieć zaczyna się druga część drogi 67C. Przejechaliśmy kawałek i naszym oczom ukazał się znak zakaz ruchu, hmm co robić, postaliśmy chwilę zerkając że samochody wjeżdżają i zjeżdżają, postanowiliśmy podpytać w okolicznym barze o co chodzi. Tam popatrzyli na nas jak na głupich machając ręką żeby jechać, tak też zrobiliśmy. Ta część trasy wiedzie już mniej przyjemnym asfaltem a czasami szutrami, ale jest równie ładnie i ciekawie. Wyprawa ta zajęła nam cały dzień, dotarliśmy do miasta Sebes a dalej do miasta Sibiu gdzie ustaliliśmy telefonicznie z resztą wycieczki miejsce spotkania i noclegowe. W tym też momencie rozpętała się burza, wycieraczki nie nadążały zbierać, widoczność była na 10-15metrów, samochody się zatrzymywału na poboczu, a te które jechały to poruszały się z prędkością max 30km/h z włączonymi światłami awaryjnymi. Jako że mieliśmy do pokonania ok. 20km do teoretycznego kempingu to powoli jechaliśmy a reszcie wyprawy zaleciliśmy przeczekanie w mieście. Po drodze ganiały karetki i straż pożarna- "meksyk" był niesamowity, stawaliśmy z nadzieją, że przeleci. Dwa albo trzy razy, jakaś gałąź rąbnęła nam w dach i zwalił antenę CB. W takich oto warunkach dotarliśmy do miejscowości gdzie miał być kemping ale go nie znaleźliśmy, więc pojechaliśmy jeszcze kawałek i zabunkrowaliśmy się w małych domkach wielkości pokoju oczekując na resztę uczestników. No i w końcu są przyjechali, zasiedliśmy w jednym z pokoików, opowiedzieliśmy sobie co widzieliśmy, popiliśmy piwa z 2,5litrowych butli za 6-7zł oraz smacznego winka. Rano już w komplecie wyruszyliśmy na podbój drugiej przepięknej trasy transfogaraskiej. W moim odczuci jednak słabszej od transalpiny ale również pięknej, mknęliśmy wspinając się po serpentynach, zatrzymywaliśmy się na robienie zdjęć i kupowanie tubylczych specyfików, śliwowicy i sera. Dotarliśmy do jeziora Vidaru, tam czekała na nas tama, z jednej strony piękne jezioro a z drugiej ściana o wysokości 160m. Z drugiej strony jeziora mieliśmy test wytrzymałościowy, a mianowicie do pokonania ponad 1400 schodów na ruiny zamku Poienari, zamku Drakuli. Same ruiny jak ruiny, ciarki nam raczej po plecach nie przechodziły, ale widok z góry zacny. Na dole szybki mdły obiad i w dalszą drogę i tu ku naszemu zdziwieniu ekipa,która nie pojechała na transalpinę, zapragnęła ją zobaczyć. Mnie i Marty nie trzeba było namawiać, chcecie? Jedziemy! I tak drugi raz pokonaliśmy już całą ekipą i niestety przy gorszej pogodzie połowę transalpiny. Drugą połowę zaś odradziliśmy. Przyszedł czas na nocleg i znów się podzieliliśmy, ¾ ekipy pojechała na kemping nad miasto Sighisoara a ja i Marta popędziliśmy na trasę transfogaraską w góry spać na dziko. Zdążyliśmy wspiąć się do jeziora Balea odbyć przechadzkę na około, postać na śniegu, zrobić sobie zdjęcie i zjechać kawałek w dół transy na upatrzone miejsce noclegowe. Na miejscu były trzy obozowiska, dwa rumuńskie i jedno polskie, rozbilismy swój kramik pomiędzy. Długo nie trzeba było czekać aż Rumun przyjdzie i się przywita, porozmawialiśmy chwilę i poszliśmy zrobić zdjęcie na zbocze góry, po powrocie przywitaliśmy się z polską załogą i zostaliśmy zaproszenie na tzw. jednego. Jeden był zdecydowanie przysłowiowy, albo my nie umiemy liczyć. Zachód słońca spędziliśmy przy aucie patrząc jak zanikają czerwone chmury między wierzchołkami i słuchając szumu potoku nad którym się ustawiliśmy. Rano śniadanko, mycie zębów itd. a tu nagle stado ok. 30 małych świń, wparowały cichutko na obozowisko, przegrzebały co się dało, wyjadły co zjadliwe (i chyba kilka plastikowych kapsli) i poszły. Kolejnym punktem spotkania całej ekipy miał być wąwóz Turda. Dotarliśmy tam pierwsi, pochodziliśmy po wąwozie, znaleźliśmy darmowe miejsce do spania i czekaliśmy na resztę ekipy. Okazało się że Marta i Michał i ich capri mkI pomknęli już w kierunku Hajduszoboszlo a do nas do Turdy próbowali dojechać Kasia i Artur oraz Gosia i Radek. Wpadli oni w jakąś drogę która okazała się być nieprzejezdna dla naszych samochodów, błądzili po okolicy nie mogąc do nas trafić, nie wiem po jakim czasie ale w końcu się udało. Zdążyliśmy jeszcze napić się piwa i zjeść mici. Rano znów rozłąka, ja i Marta pojechaliśmy do kopalni soli w Turdzie. Kopalnia zaskoczyła nas niezmiernie. Po dotarciu korytarzem do wydrążonej wielkiej sali zobaczyliśmy „sportowe miasteczko”. Było jezioro z łódkami, był diabelski młyn postawiony centralnie, były stoły do tenisa stołowego, mini golfy i mnóstwo innych atrakcji których już nie pamiętam. Po wyjściu z kopalni uparłem się na drogę na skróty przez polną drogę co nie było by jakimś problemem ale droga ta zamieniła się w błotniste dziurawe bajoro, po pokonaniu 2-3km nawet ja miałem dosyć i zawróciłem urywając gdzieś przedni spojler. Z ekipą spotkaliśmy się gdzieś na trasie, zrobiliśmy zakupy i wyruszyliśmy do węgierskiego Hajduszoboszlo. Na miejscu niemiły szok, ¾ kempingu to Polacy, gwar i tłok. Zjedliśmy na odmianę coś z grila wypiliśmy kto co miał i poszliśmy spać. Rano zaliczyliśmy baseny i węgierskie przysmaki w postaci langoszy (duże placki ze śmietaną i żółtym serem). Popędzani przez burzę wyruszyliśmy w kierunku Polski. Do samego Zakopanego, bo tam tez mieliśmy kolejny nocleg, non stop padał deszcz. W Zakopanym poszliśmy na kolację płacąc dwa razy więcej niż w Rumuni czyli przywitała nas polska rzeczywistość. Rano wpadliśmy jeszcze do Doliny Strążyskiej gdzie się pożegnaliśmy albowiem Kasia, Gosia, Artur i Radek wracali do domu a my zostawaliśmy parę dni w Zakopanym. Chodziliśmy po górach, mokliśmy na Krupówkach idąc na bazarek i tak nasz urlop dobiegał końca. W sobotę wyruszyliśmy w stronę Miedzianej góry gdzie odbywał się Puchar Capri, trasę ok. 200km pokonaliśmy zaledwie w 7 godzin po drodze urywając końcowy tłumik. Na miejscu znajomi, finały PC, opowiadanie o wyprawie. W niedzielę wreszcie dotarliśmy do domu kończąc wyprawę Romania Trophy z 3915km na budziku. nasze fotki do zobaczenia tutaj: https://picasaweb.google.com/martapajak1979/Rumunia?authkey=Gv1sRgCMmQpJfX07OF-wE |
amator | 04.08.2011 22:10 |
Administrator
| dodam też słówko od siebie, jak i na Capri.pl ... Pająk bardzo fajnie opisał wyprawę ... ale jeszcze brakuje kilku anegdot i mrożących krew w żyłach opowieści 8) Trzeba będzie wspomnieć o nocy w Horezu jak podchodziły do nas stada wygłodniałych psów ... opisać spotkanie z samotnym wilkiem na tamie Vidraru ... opowiedzieć jak częścią ekipy udaliśmy się na poszukiwanie wąwozu, kierowani wskazaniami życzliwej ludności tubylczej ... Nie można też nie wspomnieć, jak Michał w poszukiwaniu noclegu odwiedził komisariat Policji, skutkiem czego musieliśmy gonić radiowóz na sygnale .... I jak wspinaliśmy się z Flonderami na szczyt Turdy i powyżej strefy alpejskiej zaczął kończyć nam się tlen ;) Widok Sighisoary ze szczytu, z namiotu przy Vila-Franka będzie raczej trudny do opisania, podobnie jak smak limonady w Sibiu, czy czerwonego Murfatlar w Cartisoarze po burzy ... Nie da się też opowiedzieć co czuje człowiek, zanurzając się w turkusowej wodzie górskiego jeziora Cincis po dniu spędzonym w starym aucie przy 40-stopniowym upale. Ale to już trzeba przeżyć osobiście, wybierając się w podróż ... oczywiście wyłącznie swoim starym Fordem ... I trochę naszych zdjęć: http://picasaweb.google.com/radku4/RomaniaTrophy2011 |
fordofil | 15.01.2012 11:56 |
Skąd: Brwinów Od: 2008-07-06 Postów: 126 | wyprawa zajebista strasznie żałuje że nie mogłoem z wami jechać. powiedzcie mi jedną rzecz. tak mniej więcej ile ta wyprawa was kosztowała? |
[odpowiedz] |
|